20:16:00

O mnie

Prowadzenie własnej firmy będąc mamą na pełnym etacie to bardzo kręta i wyboista droga. Trudna, czasem męcząca ale dająca wiele satysfakcji. Ale od początku.


Mam na imię Karolina i wymyśliłam Pididę.





Jestem mamą dwójki dziewczynek, żoną zwariowanego pracoholika (chyba u mnie w rodzinie to wszyscy mają) i szefem swojej firmy.

Skąd pomysł by robić to co robię? Z potrzeby rozluźnienia głowy od pomysłów, z chęci stworzenia czegoś, czego moim dzieciom brakowało. 


A później to już napływały kolejne pomysły, które wkradały się ukradkiem w serca innych. 

I tak z potrzeby zrodził się pomysł. 
Z pomysłu zrealizowane życzenie.
A z życzenia produkt, który spodobał się znajomym. 
Oni często dawali go swoim bliskim i tak utwierdziłam się w przekonaniu, że chcę projektować.


Jeszcze kilka lat temu nie pomyślałabym, że będę tworzyć produkty dla dzieci.


Studiowałam filologię romańską i technologię chemiczną (misz masz z poplątaniem, dwa odmienne bieguny). Zakładałam, że albo będę pracować na uczelni, albo w jakimś koncernie farmaceutycznym...



Ale gdzieś w głowie zawsze siedziała sztuka. 


Jako dziecko i nastolatka zamiłowaniem kreśliłam ołówkiem portrety i malowałam akwarelami pejzaże. Myślałam o architekturze lub wzornictwie, ale zapomniałam o tym, gdy na jednym z wyjazdów zagranicznych zakochałam się we Francji i wszystkim co z nią jest związane. Po studiach pracowałam w szkole i choć uwielbiam pracę z młodzieżą, brakowało mi gdzieś tego artystycznego pierwiastka.



Kiedy moja córka poprosiła mnie jednego dnia o przytulankę kucyka pony (bo wtedy jeszcze takich nie było), to pomyślałam, że właściwie mogę spróbować go uszyć. W końcu jak byłam dzieckiem to szyłam z babcią na maszynie, i ręcznie, a od 6 roku życia (NAPRAWDĘ!) z pasją robiłam swetry na drutach. Nałogowo wręcz. 

Wymyśliłam formę, kupiłam filc i włóczkę i uszyłam konia (zobaczysz go TUTAJ). Ręcznie. Kolejne były dopracowywaniem formy. Uczyłam się. A gdy forma przerosłą moje oczekiwania (zobacz RarityPinkykoniki), zaczęli o nie prosić znajomi. Bo je widzieli i dzieci bardzo chciały mieć takie same. Ale też lalki, misie, takie według ich wytycznych (zobacz lalkimisie). 
Gdy zachwyceni odbierali je ode mnie, choć wiedziałam, że jeszcze wiele muszę się nauczyć cieszyłam się jak dziecko. Zdarzało się, że poświęcałam jednej zabawce 8 wieczorów, by była dopracowana. Dziś już wiem jak to robić, ale dalej poznaję coś nowego.



To wszystko dały mi trzy lata warsztatu nad sobą i moimi pomysłami.


Jestem bogatsza o wiedzę i praktykę, bo szyłam prawie codziennie. Wiem jakie techniki stosować, by ulepszać produkt. 

Wiem jak dobierać tkaniny, by były przyjazne dla dziecka i miłe do przytulania. Miękkie, nie tępe w dotyku. 
Wiem co mówi gramatura materiału i rodzaj splotu, jaki lepszy do zabawek a jaki do pościeli, bo łatwiejszy w użytkowaniu. 
Jaki materiał się lepiej prasuje i jak to robić by zachować jego właściwości. 
Każdy nowy sprzęt choć na początku zagadka, rozgryzam i wynajduję w nim to, co jeszcze może się przydać. 
A dzięki studiom technicznym i analogii do programów projektowych projektuję hafty.



Do tej pory stworzyłam już dziesiątki personalizowanych zestawów. Wiem, że się udały w momencie, gdy moje dzieci nie chcą, bym je komukolwiek oddała!


To moje najsurowsze cenzorki. Gdy projektuję zabawki, staram się zachować ich charakter, czyli stworzony szablon oczu jako rozpoznawalny element. Szukam nowych, ciekawych zwierzątek, takich, które dzieci uwielbiają (wilki, lisy, biedronki) i takich, których jeszcze nikt nie uszył (skunksy, leniwce).
Gdy coś nowego uszyję i widzę, że moje dziewczyny mówią tylko "no fajne mama", to odkładam projekt na później, by go dopracować. 
Jeśli wyrywają mi zwierzaka z rąk lub po raz kolejny obrażają się na kocyk bo "one też taki chciały", to wiem, że dobrze wykonałam swoją pracę. Zwieńczeniem jej jest informacja zwrotna, że jest super, a najlepsze są zdjęcia dzieci z moimi produktami, które dostaję od mam. 

Chcesz wiedzieć co tworzę? zaglądaj do mnie!


Karolina