21:33:00

Plan naprawczy- czyli jak usprawnić to, co szwankuje.

Plan naprawczy- czyli jak usprawnić to, co szwankuje.


Ten post miał wyglądać zupełnie inaczej, ale w związku z pewnymi okolicznościami i wydarzeniami, które się mają wydarzyć (niedługo Dzień Kobiet), postanowiłam go troszkę zmodyfikować. Ale o tym na końcu wpisu.
Dzisiaj opowiem, co zauważyłam po pierwszym pół roku prowadzenia jednoosobowej firmy. Już na samym początku popełniłam kilka błędów, które na dzień dzisiejszy już udało mi się naprawić, ale w dalszym ciągu wymagają sporej uwagi i doskonalenia. To, z czym się borykałam, to w dużej mierze problemy większości młodych biznesów. Zacznijmy po kolei.  
  •       Problem z brakiem czasu

Znając Olę Budzyńską, czyli Panią Swojego Czasu (o której jeszcze będę mówić wielokrotnie), pewnie w tym momencie dostałabym kopniaka. Jak mówi Ola, taki stan nie istnieje. Natomiast to, co jest problemem, to zorganizowanie się w odpowiedni sposób.  Postanowiłam dokładnie zanalizować czas, który poświęcam na pracę, nie wliczając w to prac domowych. Okazało się, że zdarzały mi się tygodnie gdzie pracowałam na niecałe „pół etatu”. Zdarzało się to najczęściej wtedy, gdy mój mąż ruszał w kilkudniowe delegacje. Stąd też w niektórych momentach, jak to mówi przysłowie, jaka praca taka płaca- zyski spadały. W związku z tym postanowiłam nauczyć się lepiej organizować i planować z wyprzedzeniem zadania na dany tydzień, te dzielić na poszczególne dni i planować długoterminowo jak chcę, by rozwijała się firma. Jakie kolejne ważne zadania przybliżą mnie do realizacji celów, które sobie postawiłam.  W dalszym ciągu problemem było zwiększenie ilości godzin pracy. Przerażał mnie sam fakt, że będąc czasem sama z dziećmi, zbyt dużo czasu na pracę nie pozostaje.
  •       Kolejka zleceń a realizacja celów

Drugi problem bardzo ważny to ten, że wykonywałam głownie pracę związaną z realizacją kolejki zleceń indywidualnych. Taki system nie przybliżał mnie do realizacji jednego z głównych celów- stworzenie katalogu produktów bazowych, bo realizowałam wyłącznie zamówienia.
  • Chaos na blogu, w mediach społecznościowych i problem z instalacją sklepu internetowego.

Poprzednie problemy przyczyniły się do bałaganu na stronach w social mediach. Przez ponad 1,5 miesiąca stawiałam nowy sklep internetowy. Musiałam zapoznać się z platformą sklepową sama i błądziłam po omacku jak dziecko we mgle przez 3 tygodnie.
  •        Ja szef + ja mama= wielkie zmęczenie

 W tym wszystkim zapomniałam o sobie, co przerodziło się w niewyspanie, zmęczenie, problemy z niewypoczętym kręgosłupem.
Postanowiłam więc wdrożyć natychmiast plan naprawczy, by mieć czas na realizację celów, ale też na odpoczynek, by zająć się sobą i nie pracować w weekendy.
  • Najpierw przyjrzałam się dokładnie swojej firmie, na jakim etapie jestem. Ustaliłam jakie są moje priorytety, czyli co chcę osiągnąć w najbliższym miesiącu, za trzy miesiące i za rok. Wyobraziłam sobie moją firmę za rok czasu i zastanowiłam, jakie zadania przybliżą mnie do tego stanu. Zadania podzieliłam racjonalnie, bez gonienia z wywieszonym jęzorem.
  • Codziennie rano i wieczorem robię plan rzeczy do zrobienia na następny dzień. Biorę pod uwagę to, co jest najważniejsze i z listy wybieram trzy priorytety. Wśród nich jest minimum jeden, który przybliża mnie do realizacji celów w danym miesiącu oraz jest tam też Żaba. Wielka oślizgła ropucha, którą zajmuję się w pierwszej kolejności. Nie, nie zwariowałam. Żaba- to jak pisze Brian Tracy w książce „Zjedz tę żabę”, jedno z zadań, do którego mamy wstręt, które jest trudne i odkładamy jego realizację. Wtedy mamy tendencję do zwlekania (a żaba dalej siedzi na naszym biurku i rechocze). Zjedzenie żaby, o czym sama się niejednokrotnie przekonałam, daje wiele satysfakcji, bo często to zadanie trudne. Samo wykonanie daje mam informacje zwrotną, że potrafimy coś nowego. Ułatwia też budowanie zdrowych nawyków. O tym często wspomina Pani Swojego Czasu. Motywacja to nawyk, musimy go wypracować. Im częściej będziemy zjadać żabę, tym mniej będzie straszna i tym łatwiej będzie nam mierzyć się z nowymi zadaniami. Praca stanie się dla nas przyjemniejsza i będziemy bardziej efektywni.
  • Dobra organizacja czasu, to coś, czego nauczyły mnie kursy Oli. Pokazuje w nich kiedy go marnujemy, jak czasem bezsensownie układamy dzień. Robimy wielką listę rzeczy do wykonania, gdzie 80% mało istotnych nadaje się na dzień dobry do wyrzucenia i tracimy na to masę energii, a potem dopada nas mega zmęczenie. Rozplanowałam dzień między dom, dzieci i pracę w firmie. Pracę w firmie podzieliłam na bloki czasowe. Pierwsze półtorej godziny poświęcam na najtrudniejsze zadanie (żabę), a potem robię kolejne. Zawsze planuję tak, by każdego dnia mieć czas na kolekcję bazową (jednego dnia wycinam maskotki, innego zszywam łapki itd.). Rzecz jasna, realizuję też zamówienia, ale nie tylko i wyłącznie, tak jak to robiłam poprzednio.
  • W firmie jest dużo pracy. Mając jednoosobową działalność tak naprawdę łączy się kilka etatów. Muszę codziennie zaglądać na stronę sklepu, wrzucać posty na bloga, na facebooka, wypisywać faktury, realizować zamówienia i tworzyć nowe produkty. Wyznaczyłam więc czas oraz dni na wszystkie te czynności. Niektóre wymagają codziennej uwagi, inne rzadziej. Przykładowo, sklep sprawdzam trzy razy dziennie, staram się wrzucać codziennie post na fb oraz piszę min 3 posty blogowe na miesiąc. Jeden dzień przeznaczam na zdjęcia. Planuję z umiarem. Biorę pod uwagę możliwe okoliczności niesprzyjające pracy (mąż w delegacji, dzieci chore w domu a nie w przedszkolu czy szkole). Nie planuję zrobienia dziennie 5 dużych zadań, zajmujących 10h jeśli mam np. tylko 5h. Jeśli mam duże zadanie, rozkładam je w czasie. To wszystko wdrażałam powoli, stopniowo.
  • Poradziłam sobie z chaosem w Internecie. Jeśli masz taką możliwość- zleć komuś. Tego też nauczyła mnie Ola Budzyńska. Mamy tendencję do brania zbyt wielu zadań na siebie, bo nie chcemy się przyznać, ze potrzebujemy pomocy, albo udajemy, że jesteśmy takie zaradne. Nie o to chodzi. Jeśli jest coś, co wiemy, że z powodzeniem może ktoś zrobić za nas, zlećmy to. By wreszcie dokończyć stronę sklepu, poprosiłam koleżankę, która już kiedyś pomagała mi to robić i wprowadziła produkty. Zaoszczędziłam przy tym masę czasu i strona od kilku miesięcy działa i ma już ponad 70 rodzajów produktów.
  • By uporządkować blok, piszę posty w kilku tematykach: DIY (już jeden na blogu jest), nowości u mnie, pamiętnik start-upu, porady i opisy (czyli będzie o tkaninach, o tym co warto mieć w wyprawce lub szafie), polecane strony (jak akcje, o których pisałam) i blogi, a także Pidida od kuchni.  Dzięki Karolinie z blogu Karografia na nowo polubiłam Bloggera i widzę, jak można go fajnie upiększyć- znów zaoszczędziłam czas i nie przeniosłam bloga na WordPress. Facebook i Instagram są lustrem monitorującym na bieżąco to, co robię. Tam pojawiają się wszystkie nowości.
  • Rozplanowałam tydzień na stałe w taki sposób, by mieć minimum 1 dzień wolny od pracy (sobota lub niedziela),  a w tygodniu dodatkowo jeden wieczór dla siebie (dalej pracuję też wieczorami). Wtedy mam czas, by wyjść z domu, do kina, czas na wyjazd rodzinny albo po prostu na książkę.
  • Dwa razy w tygodniu wygospodarowuję pół godzinki na relaks (długa kąpiel, malowanie paznokci, maseczki itd.)
  •  Raz w tygodniu poświęcam czas na hobby oraz staram się wdrożyć aktywność fizyczną. Z tym zadaniem na razie najtrudniej, bo moja najmłodsza jeszcze nie do koca potrafi jeździć na rowerze czy hulajnodze. Ale chodzimy razem na godzinne spacerki. Zaczynam ćwiczyć wieczorem!


Aby trzymać się wszystkich postanowień, napisałam kontrakt sama ze sobą i trzymam się go. Tutaj znajdziesz PDF do ściągnięcia, możesz go wydrukować i uzupełnić zgodnie z tym, jak chcesz, by wyglądał. Niech Ci pomoże realizować cele. Jeśli masz też inne pomysły, zachęcam Cię do stworzenia własnego kontraktu.

Nawiązując do Dnia Kobiet, niech to będzie moment, w którym przestaniesz gonić czas i zaczniesz dobrze planować. Tego dnia rusza przedsprzedaż książki Pani Swojego Czasu. Ja czekam na nią z niecierpliwością i to będzie dla mnie świetny prezent. Zdecydowanie wolę książkę od kwiatków. Link do strony książki jest tutaj. Polecam ją z pełnym przekonaniem, że Tobie też pomoże.
Jeśli tak jak ja, prowadzisz firmę, napisz w komentarzu, co sprawia Ci największy problem. Pozdrawiam Cię.
Karolina

23:02:00

DIY- jak uszyć śpiworek dla przedszkolaka

DIY- jak uszyć śpiworek dla przedszkolaka



Nareszcie jest! Mój pierwszy DIY z instrukcją jak uszyć śpiworek.

Spróbujcie swoich sił, jeśli macie ochotę same (lub sami) sprawić podobny swojemu dziecku. Może to być, w zależności od rozmiarów obranych, zarówno śpiworek dla przedszkolaka, jak i dla mniejszego dziecka, jako śpiworek wakacyjny. Taka rzecz, przyda się w wielu sytuacjach, w przedszkolu, na wypady na weekend albo do babci.

Nie jest trudny do uszycia, natomiast dla osoby początkującej w szyciu może być kłopotliwy, przede wszystkim ze względu na wszywanie zamka oraz sam gabaryt śpiworka. Link do instrukcji znajduje się tutaj. Po kliknięciu będziecie mieć gotowy pdf do ściągnięcia lub wydrukowania.

Podzielcie się koniecznie, jeśli uszyjecie śpiworek. Wszelkie uwagi krytyczne co do DIY również mile widziane, naniosę poprawki, gdzie uważacie, że trzeba coś dokładniej wytłumaczyć.

Powodzenia


22:50:00

Nowości już wkrótce!

Nowości już wkrótce!



Dzisiaj dzień na chwalenie się. Taki trochę nieskromny, ale mam powody do radości:)))

Ostatnio intensywnie pracuję nad całą pididową kolekcją, taką jak ma być już w stałej ofercie. Wcześniej pojawiły się już wzory bawełny z grafikami od Ewuwki i pracowni Ale Pomysł, ale nie wszystkie do dziś ujrzały światło dzienne. Do tego wszystkiego, by nie mieszać z gramaturami bawełny i przede wszystkim rodzajem splotu, postanowiłam dołożyć do nich rewersy. Czyli inaczej mówiąc, wyprodukowałam (a raczej wyprodukował je Cottonbee z moimi grafikami) bawełnę do każdego wzoru zwierzaka. W całości materiały ze zwierzątkami wyglądają tak, jak na zdjęciu tytułowym.

A poszczególne wzorki do każdego zwierzaczka, tak by tworzyły komplet, wyglądają następująco (i to już nie grafiki jak wyżej, a gotowe tkaniny):












Jestem strasznie podekscytowana, bo to naprawdę duże przedsięwzięcie dla mnie. Jak widzicie, wzorów jest ponad 10, a każdy komplet składa się z kocyka, pluszaka, poduszki, jaśka i akcesoriów pościelowych do łóżeczka. Dużo pracy jeszcze przede mną. Oprócz tego, kilka haftów na kocyku się zmienia. Motylki są zupełnie inne, uchwycone w locie.
Zmienią się także biedronki. Hafty będą nie tylko na kocyku i rożku, ale też na kieszonkach przybornika.


Jeszcze trochę i wszystko będzie gotowe. Wypatrujcie. Sama jestem ciekawa jak wyjdą. A wy?

15:47:00

Czy można zwariować, pracując w domu?

Czy można zwariować, pracując w domu?

Dziś piątek. Za chwilę weekend i szczęśliwcy, których praca odbywa się od poniedziałku do piątku mogą cieszyć się wolnym weekendem. A ci, którzy mają własną firmę... no cóż. Niekoniecznie.
Do napisania tego postu zainspirowała mnie pewna grafika z internetu. Z jednej strony jest zabawna, a z drugiej, niestety, pokazuje ziarenko prawdy. Ale takie duże ziarno. Zresztą, zerknijcie, a ja zaraz Wam wytłumaczę, dlaczego musiałam o tym napisać.


Po chwili śmiechu (zwłaszcza, gdy się przeczyta wszystkie napisy), nachodzi myśl "Ja też tak mam". O dziwo, w dużym mierze właśnie tak częściej pracują kobiety, bo mężczyzna po prostu się wyłącza na zasadzie "nie ma mnie dla nikogo (w domu rzecz jasna)". Może nie we wszystkich aspektach tak jest ale jednak. Po kolei:


  • START PRACY- Wariant 1- gdy pracujesz u siebie, a do tego jesteś pedantem lub po prostu osobą, która nienawidzi bałaganu i bajzlu dookoła, zanim weźmiesz się do pracy, musisz rano ogarnąć dom. Nawet chociaż tylko podłogi odkurzyć. Wyciągnąć naczynia ze zmywarki... i robi się dość późno. Albo wariant 2- cały dzień biegasz z dziećmi, zakupy itd. i do pracy siadasz późnym wieczorem, gdy dzieci pójdą spać. I kończysz grubo po północy. Znajome?
  • OBIAD- żeby nie marnować czasu, gotujesz jeden obiad na kilka dni, albo, jeśli dzieciaki jedzą w szkole czy przedszkolu, a mąż dzwoni, że w pracy musi dłużej posiedzieć, olewasz obiad i zjadasz coś na szybko. Płatki, jogurcik, zagryzasz bananem, kawa i zasuwasz dalej do pracy. 
  • HIGIENA- kto z nas nigdy nie odpuścił mycia i układania włosów, gdy wiedział, że dziś nie musi wychodzić z domu, nie ma spotkań, a musi nadgonić robotę?
  • TA SAMA KOSZULKA ALBO UNIFORM DO PRACY- dwa dni w tej samej bluzie to chyba nie grzech. A nawet jeśli zawsze zakładamy to samo (no przecież pierzemy), to kogo to obchodzi, że zazwyczaj w pracy nosimy te same ciuchy? U mnie wielkim problemem są kłaczki, które fruwają po całej pracowni, gdy tylko kroję minky. Jedyne spodnie, z których łatwo je strzepnąć, to dres do fitnesu. Jest ze śliskiej tkaniny, więc kłaczki się nie przyklejają. Jeansy łapią każdy jeden włosek. Dlatego u mnie uniform dresowy-wskazany. Inaczej przenoszę kłaczki na całą powierzchnię domu. 
  • BIURKO DO PRACY I WSPÓŁPRACOWNICY- mam swoje biurko i komputer. Ale... gdy siadam  przy nim w dzień, kiedy dzieci są w domu, od razu przybiegają. "Mama daj porysować w paintcie!", "Mama pokaż kotki na youtubie" i tak dalej. W końcu odpuszczam, daję im posiedzieć chwilę i pooglądać, a ja z laptopem na kanapie, robię na szybko zamówienia albo wypisuję faktury. A na kanapie zaraz zjawia się kot i chodzi po klawiaturze. Tak naprawdę rzadko jesteśmy sami, bo sam fakt bycia w domu, często domownicy odbierają jako sygnał "Jestem do dyspozycji".
  • WYALIENOWANIE- na szczęście nie zapomniałam, jak się z ludźmi rozmawia. Nie zmienia to faktu, że czasem mam wrażenie, że więcej do nich piszę lub rozmawiam przez telefon, niż na żywo. Zwłaszcza, jeśli się nie ma współpracownika. To jest chyba największy minus pracy w domu, gdy praca cześciej wymaga wielogodzinnego siedzenia przy biurku, niż spotkań z ludźmi. 
Jednakże, żeby nie było, że praca w domu ma więcej minusów, kilka plusów tego stanu rzeczy.
  • WYZNACZASZ SWOJE GODZINY PRACY- pracujesz wtedy kiedy chcesz. Albo w niesprzyjających okolicznościach (gdy masz w domu chore dziecko), pracujesz wtedy, kiedy możesz, ale mimo wszystko coś robisz. Czasem są to także weekendy, ale możesz w zamian za to zrobić sobie dzień wolny w tygodniu. Zdarza mi się, że więcej pracuję w weekendy, ale dzięki temu mam czas i na przedstawienia szkolne, urodzinki u kolegów i dodatkowe zajęcia dla dzieci. A gdy jestem zmęczona, po prostu robię sobie dzień wolny. W końcu przecież mogę go odpracować wieczorem albo w weekend.
  • NIE MUSZĘ SIĘ PRZEJMOWAĆ WYGLĄDEM- tak, ja wiem, że część z Was nawet w domu szykuje się do pracy. Ma to swoje uzasadnienie zwłaszcza u freelancerów, którzy przeplatają spotkania z pracą przy komputerze. Dzięki temu, domownicy też wiedzą, że mama jest w pracy. Ja jednak mam ten komfort, że wiele moich dni polega na projektowaniu i szyciu, a wtedy dresowy uniform, wierzcie mi, jest najpraktyczniejszy. I jak łatwo wyskoczyć na pół godzinki przerwy pobiegać.
  • SPĘDZAM DUŻO CZASU W DOMU- mogę sobie podzielić pracę na dom i prowadzenie biznesu. Gdy nie mam czasu na dom, nie sprzątam, albo robię codziennie coś, na co poświęcam np. 15-30 minut. Gdy natomiast uporam się z zamówieniami i zleceniami przed czasem, mam kilka chwil więcej na dom.
A jak to wygląda u Was? Napiszcie koniecznie, co dla Was jest wadą a co zaletą pracy w domu. 

23:32:00

Pracownia na poddaszu

Pracownia na poddaszu


NOWY ROK 2017  nastał.
Nowe wyzwania, nowe plany, nowe pomysły... ale.
Jak to chyba każdemu przychodzi, z nowym rokiem każdy ma jakieś postanowienia. Ja tym razem postanowienia zmieniam na działanie.

Postanowiłam co następuje i już praktykuję- PORZĄDKI SYSTEMATYCZNE. I to jest główne moje założenie, które musi w tym roku stać się nawykiem. Koniec wymówek "bo już północ wybiła", "rano to zrobię", "Boszzzz tyle roboty, nie wyrobię się, jak będę sprzątać. Po pracy!"

W związku z tym, zaczęłam od uporządkowania pracowni. Jeszcze się nią nigdy nie chwaliłam, bo odwiecznie rozgardiasz. Gdy zamówienia w toku, to i wszystko wszędzie. Na stole leży rozpoczęty misiek, gdzieś w pudle roboczym skrojony kocyk. Nici nie poodkładane na miejsce. Jedyne co znika co rano, to kłaczki po cięciu tkanin i zawsze mam czystą podłogę. A potem jeszcze w pośpiechu coś gdzieś odkładam i nie wiem gdzie. Zrobiłam więc totalne zimowo-noworoczne sprzątanko i teraz się chwalę. Moja pracownia wygląda tak. Znajduje się na strychu mojego domu. Została w pełni przygotowana do tego, bym mogła się tam gościć, kiedy chcę i ja długo chcę (mam grzejniczek też, przydatny zwłaszcza teraz).


Jak widzicie, po prawej są moje maszyny- owerlok, maszyna do szycia i hafciarka. Każda ma swoje miejsce.


Dla niewtajemniczonych, ta maszyna ogromna pierwsza od prawej, to właśnie hafciarka, na której robią się buźki Pididziaków i imiona Waszych maluchów na kocykach. A obok stoją pudełka ze szpulkami nici.


Mam jeszcze trochę miejsca po drugiej stronie schodów strychowych. Tam stoi stół, na którym mogę wykrawać i mierzyć, i deska do prasowania z żelazkiem. W kąciku, widać jeszcze lampy, których używam, gdy robię zdjęcia. No i jak pewnie zauważyliście, specjalnie wykułam okno, by mieć więcej światła (na dachu jest blacha, więc nie było mowy o oknie dachowym)






I jak wam się podoba? Bardzo ją lubię. To co można uznać za jej zalety to:
- przestrzeń-  gdy jeszcze nie miałam firmy, szyłam w kuchni na stole. Codziennie wyciągałam i chowałam maszynę i materiały. Tak właściwie nie miałam się gdzie  z nimi podziać. Teraz nie muszę już nigdzie z maszynami wędrować.
- kryjówka- śmieję się, że to taka moja samotnia. Zaszywam się i przez chwilę mam święty spokój (nawet jeśli ta chwila trwa 10min, bo znów któreś z dzieci mnie woła- ale wtedy jest tata)
- magazyn-  mam gdzie trzymać materiały. Wcześniej regały stały na korytarzu w mieszkaniu. Niekoniecznie były elementem ozdobnym (zdecydowanie wolę obrazki)

Wady posiadania pracowni na strychu:
- schody- nie bardzo było jak pociągnąć schody na kolejne piętro, więc zostały strychowe. Efekt po kilku miesiącach jest taki, że popsuł się zamek otwierający właz. Chyba nikt nie przewidział, że można go otwierać po kilka (naście?) razy dziennie. Wnoszenie różnych rzeczy już w tej chwili nie sprawia mi kłopotów, ale na początku było problematyczne
- chłodek- w okresie zimowym temperatura spada. Muszę najpierw nagrzać, zanim zacznę pracę. 
- skosy- ograniczają możliwość postawienia większej ilości regałów, dlatego część materiałów trzymam w pudłach plastikowych.

Mimo różnych wad i zalet, taka strychopracownia ma jedną zaletę niepodważalną - JEST. 
Dajcie znać jak wam się podoba. A może macie swoją? Pochwalcie się w komentarzu.


21:04:00

Pamiętnik StartUpu- część I

Pamiętnik StartUpu- część I


Postanowiłam podzielić się z Tobą tym, czym zajmuję się na co dzień, czyli prowadzeniem firmy. To o czym będę pisać w serii tych postów blogowych, to moje przemyślenia dotyczące działalności gospodarczej i wrażenia "od kuchni".

    
Jeśli czytałaś stronę o mnie, to wiesz, że wcześniej, zanim powstała Pidida, zajmowałam się czymś innym. A Pidida powstała z hobby. 
Moja firma, jako jedyne zajęcie  działa od czerwca. I właściwie od czerwca mogę się pochwalić, że jestem panią prezes (hi hi!!), szefową, czy jak tam jeszcze mnie nie nazwać, własnego biznesu. 
Muszę być wielofunkcyjna, bo jak to bywa w startupach, zarazem zarządzam, dbam o PR, zamówienia, zakup materiałów, ogarniam internet no i rzecz jasna jestem też osobą z produkcji. Ciężko to wszystko razem pogodzić, ale na początku tak jest. Nie jest łatwo i praca wymaga poświęcenia praktycznie każdej wolnej chwili. Trzeba się wiele samemu nauczyć, metodą prób i błędów, ale też czytając fachową literaturę lub robiąc kursy (na to warto, mimo wszystko, trochę czasu wygospodarować). 

Dziś przedstawię Ci początki zakładania firmy. Jak wyglądał sam proces, czy szukałam dodatkowych funduszy na start i co się działo w  pierwszych miesiącach.

1. ŻEGNAMY ETACIK I CO DALEJ?

Gdy wiedziałam, że pożegnam się ze swoim dotychczasowym pracodawcą, miałam już w głowie plan na firmę. Nie zaczynałam totalnie od zera, ponieważ zdążyłam się rozgościć w mediach społecznościowych i pokazać kim jestem. Nazwa powstała na samym początku, gdy szyłam pierwsze zabawki dla dzieci, a logo troszkę później. Pokazywałam na swojej FP to, co tworzyłam dla znajomych. Już wtedy budowałam wizerunek marki, charakterystyczne buźki zwierzaków i mój znak rozpoznawczy, miętowy królik. W okresie wypowiedzenia dopytywałam o możliwości dofinansowania na rozpoczęcie działalności. Sprawdzałam jak dobrze zacząć, by mieć zaplecze, tj. fundusze na sprzęt (choć część maszyn już miałam) i surowiec.


2. DOFINANSOWANIE Z URZĘDU PRACY.

Warunek konieczny- trzeba być osobą bezrobotną. Bez tego nie ma szans na dofinansowanie na rozpoczęcie działalności. W każdym mieście Urząd Pracy określa rodzaj potrzebnej dokumentacji i obostrzenia, a także kwotę dofinansowania. U mnie, jak się okazało największym problemem mogła być różnica między wykształceniem a rodzajem planowanej działalności. Jednakże mój doradca klienta, do którego wybrałam się z kilkoma produktami i próbkami własnych tkanin, zaproponował, bym stworzyła portfolio. Miałam wiele wykonanych produktów i ogrom zdjęć. Wydrukowałam więc je i opisałam, by pokazać, ze mój biznes jest wart uwagi i posiadam odpowiednie umiejętności. Udało mi się dostać dotację, jednakże cały proces od rejestracji jako bezrobotna, poprzez weryfikację dokumentów oraz czas pomiędzy akceptacją podania i podpisaniem umowy trwał od początku lutego do końca maja. Firma ruszyła 2 czerwca, a czas na bezrobociu trwał więc prawie 4 miesiące. Ale było warto, bo dzięki temu wreszcie mam na czym pracować (a nie dzielić się z mężem) oraz w końcu wyprodukowałam pełną gamę tkanin z moimi grafikami. Będę mogła wreszcie zrobić katalog!


3. JEST FIRMA, CO NAJPIERW? ZAMÓWIENIA CZY ORGANIZACJA?

O pierwsze zamówienia nie musiałam się martwić, bo zapytania o swoje produkty otrzymywałam już od dłuższego czasu. Część z nich to oczywiście byli moi znajomi. Bez nich ta firma nie miałaby racji bytu. Marketing szeptany jest dla mnie najlepszym z możliwych jak do tej pory. Jednakże w pierwszych miesiącach należało ogarnąć całą resztę  spraw organizacyjnych, czyli:
  • dopracować stronę internetową (wizualnie stworzyłam ją wcześniej, by ułatwić sobie pracę później, ale musiałam zawrzeć umowę z firmami zajmującymi się płatnościami na stronie, przesyłką, dopracować zdjęcia i opisy, wrzucić produkty- w tym na szczęście pomagała mi koleżanka.),
  • zamówić sprzęt i materiały, zgodnie z tym, co wpisałam w podaniu o dofinansowanie (a tu jak na złość w niektórych sklepach pewne produkty "wyszły" i musiałam szukać gdzie indziej, za inną cenę),
  • zamówić pieczątki
  • omówić z księgową najważniejsze kwestie dotyczące fakturowania, numerów PKD, zdecydować co z VATem itd.
W związku z natłokiem spraw biurowo-organizacyjnych, musiałam ograniczyć zamówienia, lub też rozciągać je w czasie. Przełożyło się to niestety na  czerwcowe zarobki, ale sprawy formalne zostały ogarnięte.


4. PIERWSZE MIESIĄCE TYLKO NA SWOIM

Stety i niestety. Pierwsze miesiące prowadzenia działalności przypadły w gorącym okresie. Gorącym, bo wakacyjnym. A w tym czasie wiadomo, dzieci są w domu (ja mam 8 latkę i 3 latkę). Nie do końca rodzina jeszcze rozumiała, że praca w domu (bo moja firma ma siedzibę w moim domu), to też jest praca. W wyznaczonych godzinach powinnam się nią zająć, jakbym normalnie wychodziła gdzieś do biura. W praktyce tak to pięknie nie wyglądało. Mąż wychodził do pracy, a ja zostawałam w domu. Dzieci w dzień chcą się bawić i iść pobrykać na dworze (co doskonale rozumiem, w końcu lato). Obiad ugotować trzeba, dom się sam nie posprząta. A jeszcze do tego dość często zostawałam sama z nimi na kilka dni, gdy mój mąż wyjeżdżał w delegacje. Starałam się ograniczać w ciągu dnia doglądania spraw firmowych (potem słuchałam- "mama ty tylko w ten telefon się gapisz"). Co mogłam załatwiałam szybko w aplikacjach. Potem odpuściłam, bo dzieci też potrzebują, by się nimi zająć. Gapienie się w ekran, gdy dziecko się chce bawić ogranicza. I tak naprawdę wcale mu wtedy czasu nie poświęcamy. Firma musiała poczekać aż dzieciaki pójdą spać albo tata wróci do domu. Generalnie często zaczynałam pracę o 21 a kończyłam o 1 w nocy. Zdarzało mi się nawet o 3, gdy gonił mnie jakiś termin. Na szczęście w momentach krytycznych mogłam liczyć na moją mamę. Mój mąż niestety też prowadzi firmę i sam goni czas. Chociaż czasami (czasami!) także stawał na wysokości zadania. Kilka razy udało mi się zostawać na weekendy samej w domu, wtedy cała trójka jechała do drugiej babci na weekend, a ja nadganiałam zaległości. Babcie, jak widać są niezastąpione!

Pierwsze miesiące, były więc walką z rozdzielaniem pracy od codziennych spraw, organizacją zadań (która leżała i kwiczała) i próbą określenia priorytetów. Na to wszystko głowa huczała od pomysłów,  przez co pojawił się u mnie efekt odkładania w czasie, czyli jak to mawia Aleksandra Budzyńska- prokrastynacja. Zaczęłam więc spisywać pomysły na kartkę. A właściwie do zeszytu. Trzech...
Pojawiły się nowe produkty, między innymi śpiworki dla przedszkolaków, pomysł, by rozszerzyć gamę artykułów o produkty dla starszych dzieci. Postanowiłam zmienić hostingi sklepu (poprzednie były zbyt drogie, by przedłużyć umowę). Efekt tego stanu rzeczy jest taki, że strona sklepu została zawieszona, bo muszę ją budować na nowo, od początku. 

I WTEDY STANĘŁAM NA ROZDROŻU

Pewne sprawy losowo chorobowe zmusiły mnie do kilku kroków
  • musiałam przenieść firmę do nowej siedziby, bo zmieniłam miejsce zamieszkania ( nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, mam teraz piękną dużą pracownię),
  • musiałam przeorganizować swój czas i nauczyć się, jak planować, by mieć go dla rodziny, na pracę i wygrzebać jeszcze coś dla siebie ( na razie idzie mi średnio, ale uczę się i staram się). Uratowały mnie kursy. Zainwestowałam we własny rozwój i zrobiłam kursy dotyczące prowadzenia bloga i facebooka Urszuli Phelep. Planowania uczę się od Pani Swojego Czasu. Wracam do tych kursów cały czas i staram się przełożyć je na efektywność, ale jeszcze wiele nauki przede mną.
  • zainspirowana podpowiedziami dziewczyn z grup z kursów, zaczęłam się zastanawiać czy blog zostawić tutaj, czy przenieść go na WordPressa.
Wakacje się skończyły, a ja ucieszona, że wreszcie zaczyna się nowy rok szkolny. Starsza córka wróci do szkoły, a młodsza wreszcie idzie do przedszkola!!!
Czy było tak różowo, bo wreszcie miałam kilka dodatkowych godzin (w dzień, a nie w nocy), by zająć się pracą? Dowiesz się tego w kolejnej części Pamiętnika StartUpu. 

Jeśli jesteś tak jak ja, na początku działalności, podziel się jak to było u Ciebie i zostaw komentarz. 






09:00:00

2 akcje ogólnopolskie chwytające za serce

2 akcje ogólnopolskie chwytające za serce




To, czym chciałabym się z Wami tym razem podzielić, to zarazem i coś pięknego i coś smutnego.


Nie będzie to łatwy tekst, ani do napisania, ani do czytania, więc kto nie ma nerwów ze stali i się zbyt szybko wzrusza (jak ja), ten może pochlipać nad ekranem. Niemniej jednak, jeśli uda Ci się przeczytać, pierwsza myśl, to ogromne wzruszenie, że ktoś w ogóle wpadł na taki pomysł, a kolejna myśl- mogę dołączyć i pomóc.






Kilka dni temu trafiłam na strony internetowe bardzo ciekawych, ogólnopolskich akcji społecznych. Często się w coś takiego włączam, bo uważam, że jeśli mam dach nad głową, mam co jeść i mam zdrowe dzieci, to mogę czasem pomóc innym w potrzebie, czy to dokładając cegiełkę, gdy ktoś zbiera pieniążki przez jakieś fundacje, albo dać fant na licytację dla jakiegoś malucha (czasem mam aż za dużo zapytań, ale w miarę możliwości, jeśli mogę pomagam). Czasem też po prostu tworzę coś, szyję i wysyłam dla kogoś, nawet jeśli nie jest to nic co robię na co dzień. Po prostu czuję, że tak trzeba. Nigdy nie wiadomo, czy los się nie odwróci i ja może też będę potrzebować pomocy.


Poniekąd sama pamiętam, że nie było łatwo, bo ja też urodziłam swoją drugą córkę przed czasem, w 34 tygodniu, ważyła 1920g.

Pamiętam samotne dni na oddziale, gdzie dookoła mamy miały swoje maluszki, mogły je przytulić nakarmić, było słychać płacz, głos, a ja nic. Pusto. Puste łóżeczko, lekarz na obchodzie rzucał zdawkowym "A nie, Pani nie ma (w sensie dziecka), idziemy obok". Dla nich normalka, dla mnie stres ból i smutek. w szpitalu gdzie rodziłam nie było kangurowania, był wielki strach o bakterie, mogłam zobaczyć dziecko w inkubatorze przez 15 min 2 razy dziennie i tyle.

Gdy po 5 dniach jedna z pielęgniarek, gdy nie było na oddziale ordynatora spytała czy chcę małą pogłaskać, powiedziałam, że nawet jej jeszcze nie dotykałam. Zdziwiła się wtedy bardzo, podeszła do inkubatora, kazała mi przemyć ręce antyseptykiem i powiedziała, że mogę włożyć ręce do środka. Całe 15 min stałam i ryczałam jak wół, nawet nie wiem czy głaskałam rączki, czy nóżki, bo nic nie widziałam, zalałam się łzami, a później cały dzień zbijali mi ciśnienie. 

I pamiętam, gdy ja po tygodniu wróciłam do domu a ona jeszcze dwa tygodnie została. Pierwszy widok to pusta kołyska w pokoju i znów płacz. Ale wzięłam się w garść, a ona była silna bardzo i dziś jest już wesołym trzylatkiem.

Kto nie przeżył, ten nie wie, jakie te dni bez dziecka potrafią być trudne.


Ale wróćmy do tematu.



Dwie akcje, o których już wspomniałam, to akcje dla maluszków, a dokładniej dla wcześniaków




1. AKCJA "OŚMIORNICZKI DLA WCZEŚNIAKÓW"


 (dla zainteresowanych od razu podaję  stronę FB osmiorniczkidlawczesniakow)


Akcja w zasadzie nie tylko jest ogólnopolska, bo została zapoczątkowana w Danii. Obecnie jest prowadzona w Hiszpanii, na Ukrainie oraz w Polsce.


Skąd się wzięła ośmiorniczka?


Jak wiadomo ośmiorniczka ma macki, dłuuuugie nóżki. Jeśli się dzierga na szydełku, to włóczka (jakakolwiek), będzie się mocno skręcać i robiona w ten sposób maskotka ośmiorniczka będzie mieć poskręcane odnogi. Po co te macki i co mają wspólnego z wcześniakami?

Maluszki, które rodzą się przed wyznaczonym terminem, czyli wcześniaki, potrzebują spędzić trochę czasu na oddziale szpitalnym. Żeby czuły się jak u mamy w brzuchu, na oddziały szpitalne trafiają właśnie dziergane ośmiorniczki, ponieważ macki  przypominają dzieciom pępowinę i łapią za nie. Pępowina, to w zasadzie pierwsza zabawka dziecka już w życiu płodowym, więc zabawka ośmiorniczka ma im zastąpić tą z brzucha. Jak pisze inicjatorka akcji -
"Są kolorowe i uśmiechnięte – mają być namiastką mamy, której nie mogą jeszcze przytulić."


Jeśli chcesz i potrafisz dziergać, możesz dołączyć, albo kupić włóczkę i wysłać.

O akcji można przeczytać więcej tutaj a pod spodem kilka zdjęć ze strony ośmiorniczek





 źródło ośmiorniczki


2. AKCJA "TĘCZOWY KOCYK"

(link do strony www.teczowykocyk.pl.tl)


To co można powiedzieć o akcji, to fakt, że jest po prostu przepięknym gestem dla rodziców, którym rodzą się bardzo wczesne wcześniaki, czyli te poniżej 30 tygodnia. Niestety, poniżej 25 tygodnia szanse na przeżycie takiego dzidziusia są bardzo małe, a akcja dotyczy wcześniaków od 12 tygodnia życia.... i tu zaczyna zasychać w gardle, łamać się głos i łzy napływają do oczu....


Na stronie grupy Tęczowy Kocyk w opisie o nas jest informacja, że grupa zajmuje się szyciem i tworzeniem ubranek i kocyków dla wcześniaków między 12 a 24 tygodniem, po to by ocieplić surowe warunki szpitalne. Wczytując się głębiej dlaczego, o czym też piszą dziewczyny w komentarzach na forach wcześniaków, gdy umiera tak małe dziecko, szpital nie ma tak małych ubrań czy kocyków do otulenia ich, przynoszą je (o ile w ogóle przynoszą, bo często nie) rodzicom po prostu w tzw. nerkach metalowych. Tworzenie tak małych rzeczy dla dzieci ma na celu to, by dać rodzicom dziecko godnie, jak małego człowieka, żeby w tych i tak chyba najtrudniejszych dla nich chwilach dać im odrobinę otuchy, by dziecko nie było gołe, żeby się mogli z nim pożegnać. Grupa współpracuje z Fundacją Gajusz w Łodzi i
Fundacją Evangelium Vitae we Wrocławiu.


W jednym z opisów w aktualnościach można przeczytać:


Tyle pięknych rzeczy, nasza galeria liczy już ponad 200 zdjęć. A codziennie Dziewczyny dodają kolejne zdjęcia nowych prac. Być może wydaje się niektórym, że wykonanie takiego kocyka czy czapeczki to chwila czasu, włóczki, materiału i nic więcej. To jednak nie jest takie proste. Prócz wyżej wymienionych brakło najważniejszych: wytrzymałości psychicznej i chusteczek. Wiele Dziewczyn w grupie pisze, jak ciężko im było wykonać pierwszą rzecz, jak patrząc na te małe rozmiary nie mogły uwierzyć, że są one AŻ tak małe. Nieraz lecą łzy i praca nad ubrankiem musi poczekać, aż nabierze się na nią sił... To wbrew pozorom bardzo trudne wyzwanie. Dla wielu z Nas jest to jednak również pewna forma katharsis, oczyszczenia. Wiele z Nas to matki, które utraciły swojego Aniołka w różnym jego wieku i nie miały możliwości się z nim pożegnać, przytulić, ani otulić w mięciutki kocyk, czapeczkę.. Takie przeżycia bolą, a ten ból nie przemija. O czymś takim się nie zapomina. Tęczowy Kocyk to obopólna pomoc- dla Rodziców, którzy będą mogli godnie się pożegnać z Aniołkiem, a także dla Dziewczyn z grupy, które tworzą te małe rzeczy."
  


a w innym, link do Fundacji Gajusz, gdzie opisują, jak ważne było dla rodziców to, że mogli się godnie z dzieckiem pożegnać.


Ten post kosztował mnie samą dużo siły, bo musiałam biegać po chusteczki... nie łatwo jest pisać. Nie łatwo wspominać też coś, co niby było już dawno, trzy lata minęły, ale jeszcze gdzieś wewnątrz siedzi i nie daje spokoju... Ale może to jest właśnie tak, jak w tym cytacie, że wspomaganie takich akcji pomaga wewnętrznie się oczyścić, uspokoić. Moja Majka na szczęści jest cała i zdrowa, ale matka zawsze drży o dziecko, a pierwsze chwile pamięta się do końca życia. Ja nie pamiętam urodzenia, bo zobaczyłam ją dopiero po dobie od porodu, ale ją mam!  Dlatego nie wyobrażam sobie bólu rodziców, którym te fundacje pomagają, którzy tracą dziecko...


 Na stronie Tęczowego kocyka jest link do grupy na FB, jeśli masz siłę i chęć dołączyć i wesprzeć, nie wahaj się. Ja dołączyłam, zawsze zostają mi małe kawałki tkanin, z których nie uda się zrobić poduszki. Teraz już wiem, że nie będę ich wyrzucać, bo nawet skrawek 20cm może zostać kocykiem...